środa, 29 czerwca 2011

O wystrzeganiu się zrośniętych brwi



Sobie maluję. W międzyczasie marzę oczywiście, by się gdzieś dalej wyrwać. Ryanairem, Lufthansą lub czymkolwiek innym. Może do Ameryki Południowej...?
 


Oczywiście na malowaniu, rozważaniu i snuciu wakacyjnych planów nie poprzestaję. Przy okazji dwoję się i troję, by znaleźć też czas na lalki. Zrośniętych brwi żadna z nich jednak nie będzie miała...



Meksykańskiemu folklorowi - mówimy tak, a inspiracjom Fridą zmuszeni jesteśmy powiedzieć - nie. Powód? Frida Cahlo Corp., instytucja zajmująca się dorobkiem meksykańskiej artystki podkreśla, że jej nazwisko, jak i charakterystyczny wygląd są  - uwaga - prawnie chronione i nie mogą być wykorzystane, np. przy tworzeniu lalek. Oficjalne pismo w tej sprawie otrzymała m.in. autorka cenionego przeze mnie bloga Du Bu Du Designs Wygląda na to, że twórcze nawiązania nie są mile widziane przez instytucję - która za jedyne słuszne uznaje lalki sprzedawane na swojej stronie. Swoją drogą, patrząc na te zabawki, nie mamy wątpliwości: to nie hołd złożony niezwykle (przepraszam za wyrażenie) kreatywnej jednostce, lecz trade mark. Niedopracowany. Przaśny. Niefajny. Bez dwóch zdań, wolę Du Bu Designs. Nawet na nielegalu.



Na obrazach Marianna, wielka fanka Fridy.

wtorek, 28 czerwca 2011

Jaka to melodia

 
Jan Lenica twierdził, że plakat musi śpiewać. Jeżeli to prawda, to na wystawie w poznańskim Muzeum Narodowym plakaty wykonały moją ulubioną melodię. Było wesoło, momentami krzykliwie, a niekiedy melancholijnie. Żadna tam kakofonia czy pretensjonalna improwizacja. Po prostu melodyjny utwór, taki, co to poprawia humor i zapada w pamięć. Wśród wykonawców - również sławy: Keith Harring, Alfons Mucha, Jan Młodożeniec, Salwador Dali, Jan Lenica, by wymienić tylko kilku. No i ten cudowny podkład: ściany niebieskie, żółte, czerwone, na nich zaś 400 plakatów z XX w... Tę niezwykle barwną podróż przez plakatów kraje, epoki i stylistyki macie niepowtarzalną szansę odbyć do 24 lipca. Potem eksponaty z powrotem trafią do niedostępnych dla publiczności zbiorów Muzeum Narodowego. A wtedy nastanie cisza. Szkoda, takie eksponaty warte są stałej ekspozycji!

(Wystawę obejrzeliśmy sobie w ramach Nocy Muzeów. A że przed Narodowym trochę pojawiliśmy się przed czasem, trzeba było się czymś zająć, np. akrobatyką...)


Punkt 17.00. Wielkie otwarcie! Idziemy oglądać "Plakat musi śpiewać! Wystawę ze zbiorów Muzeum Narodowego w Poznaniu".






Wśród zwiedzających nie zabrakło nowej generacji hipstersów.





  
  
Mali koneserzy sztuki potwierdzają: Plakaty są fajne!

piątek, 10 czerwca 2011

Zabawki naszych dziadków



W ubiegłą sobotę z rana odwiedziliśmy się w Szreniawie tamtejsze muzeum, chwilę potem już sama zawitałam do poznańskiego Zamku. W obu miejscach niezależnie od siebie zorganizowano wystawy zabawek. Zamek zdominowała twórczość ludowa, dobór drewnianych eksponatów podporządkowano tematowi wystawy "Zabawki naszych dziadków". Wyraziste kolory - ach ta czerwień, zieleń i błękit - zdobnictwo rodem z folkloru, a do tego proste wzornictwo. Jednym słowem uroczo. 


Wystawa, na którą złożyły się zbiory z kolekcji Muzeum Zabawek i Zabawy w Kielcach, odbyła się w ramach 18 Biennale Sztuki Dla Dziecka. 


Swoją drogą, czy ktoś jeszcze w tych czasach tworzy takie zabawki? Marzy mi właśnie się taki drewniany soczyście kolorowy konik. W tym miejscu muszę Wam przyznać się do pewnej ignorancji:  dotychczas tego typu zabawki kojarzyły mi się z pamiątkami ze Szwecji, a tu proszę - Polska ma też swój udział w konikowym zabawkarstwie. Ależ mnie duma rozpiera. 




Jednak "zabawki naszych dziadków" pozostawiły we mnie delikatne uczucie niedosytu. Dlaczego? Wszystko przez to że wcześniej byłam w Szreniawie, tamtejsza zaś wystawa ujęła mnie swoją różnorodnością. Ale o tym opowiem Wam już innym razem...

środa, 8 czerwca 2011

Książka w Krainie Czarów

Znajomy opowiadał mi o antykwariacie, który odwiedził będąc w Edynburgu. Był tak olbrzymi, że gdy weszło się do niego w jednym budynku, po minięciu wielu pokoików pełnych starych zakurzonych ksiąg, przejściu labiryntu schodów i tajemniczych komnat w poszukiwaniu białego kruka, antykwariat opuszczało się drzwiami, które od wejścia dzieliło kilka kamienic. "Prawie jak w Harrym Potterze", zgodziliśmy się oboje. Podobnie magiczny klimat towarzyszył wystawie, jaka w ramach 18. Biennale Sztuki dla Dzieci odbyła w ubiegłym tygodniu na zamku w Poznaniu. "Książka w nowych szatach. Wszystkie śmierci o jej śmierci są przesadzone!" grzmiał tytuł, jak gdyby filologiczne dysputy mogły rzeczywiście zainteresować dzieci. Mnie na przykład bardziej interesowała odbywająca się równolegle wystawa zabawek, więc na ekspozycję książek trafiłam poniekąd przez przypadek.


 

Wyprawa w świat książek dla dzieci zaczęła się niewinnie - ot w szklanych gablotkach ktoś poustawiał książki z początków XX w. "Czy ktoś z Was widział kiedyś białego kruka?", pytała pani przejętych maluchów. Im jednak szło się dalej w głąb holu, tym atmosfera robiła się coraz gęstsza, stawało się coraz ciemniej.




 Niezwykłości zdarzeniu dodawał sama przestrzeń zamku, z boku mignęła książka na kółkach, na ścianie obrazy z literami w roli głównych bohaterów i wkrótce stało się jasne, że wszystkie książki poza białymi krukami - będzie można obejrzeć, dotknąć, wysłuchać czy też samemu zrobić (!). Wystarczyło je otworzyć, by nagle ujrzeć Alicję przemierzającą Krainę Czarów, wampirzą twierdzę czy bukiety kwiatów. Nie zabrakło audiobooków i e-booków.





Głównym jednak bohaterem była nie tle książka, ile ilustracja. Im bardziej była kolorowa i przestrzena, tym większą przykuwała uwagę. Zobaczyć dzieła Roberta Sabudy - bezcenne. Miłym gestem wykazała się także grupa osób animująca wystawę. Nie tylko dzieciom, ale również dorosłym tłumaczyła kręte drogi, którymi podąża współcześnie książka dla dzieci. Ci zaś wydawali się przejęci wystawą w równym stopniu co ich pociechy...






Po takiej dawce emocji nie mogę się doczekać, co organizatorzy przygotują za rok...

piątek, 3 czerwca 2011

Midori. Narzeczona Godzilli


Midori to kolejny przykład na obecność wpływów Japonii w naszej radosnej twórczości. Tym razem jednak inspiracją dla zabawki nie były laleczki Kokeshi, lecz strona Style-arena.jp. Pod tym właśnie adresem jeszcze kilka lat temu spędzałam zbyt wiele czasu, nie mogąc oderwać wzroku od wystylizowanej młodzieży uchwyconej na ulicach Tokio. Błyskotliwe stylizacje, dominacja trzech kolorów: białego, czarnego, szarego, no i aura totalnej egzotyki... Ten sam piorunujący efekt wywarł na mnie pierwszy pokaz Yohji Yamamota, jaki mając kilkanaście lat, widziałam w telewizji (wówczas określanej mianem: satelitarnej), czy wiadomość, że w Warszawie otwarto guerilla store Commes des Garcons. Oczywiście, pewnych emocji nie da się powtórzyć, bo i o uczucie zaskoczenia z wiekiem coraz trudniej (też macie wrażenie, że zbyt wiele rzeczy już było?), niemniej Japonia i jej twórcza energia wciąż jest dla nas punktem odniesienia. Dodatkowo ojczyzna Godzilli jest też kolejnym - obok Meksyku - miejscem, które obiecujemy sobie, że odwiedzimy. Niestety - pewnie nie zdarzy się to zbyt wcześnie. Pocieszam się jednak faktem, że my obietnic złożonych sobie zwykle dotrzymujemy:)


Midori to postać, którą otacza aura melancholii. 
Z natury poważna, ale nigdy smutna.
Ulubiony kwiat: kwitnąca Wiśnia.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...