poniedziałek, 19 grudnia 2011

Barwny żywot rodem z newslettera


Zwykle w okolicach godziny 18. na mojej skrzynce pocztowej pojawia się newsletter Etsy. Mam wtedy swoje małe święto. Każda wiadomość serwisu propagującego hand made podporządkowana jest jednemu tematowi. Oferty ozdób, ubrań czy ceramiki mogą dotyczyć święta, postaci, epoki. Albo po prostu barw...


Zwykle lubię bardziej skontrastowane kolory, przez co zestawienie czerwieni, żółci, pomarańczowego wydało mi się czymś szalenie nowatorskim. "Eureka!". Przypomniał mi się pewien szkic sprzed roku. Tak oto stare połączyło się z nowym... I tak właśnie narodził się Pan Kulka. Choć utrzymany w jesiennych barwach - wiosenne ma usposobienie, co udowodnił - wspinając się na sam szczyt naszej przepięknej choinki.


A to kto? Tajemnicza postać, którą zaprezentuję Wam już wkrótce...

czwartek, 15 grudnia 2011

Wspomnienia z Hongkongu, cz. 2


 Na myśl o Parku Oceanicznym od razu się uśmiecham. Nie uwierzycie, ile radości może trzydziestoparolatkom dostarczyć przejażdżka karuzelą, widok płaszczki czy wizyta w toalecie, której wejście przypomina... jamochłon. W tym niezwykle barwnym miejscu wesołe wydają się nawet zwierzęta, co w zoo nie jest sprawą tak oczywistą.


Pewnie zastanawiacie się, dlaczego piszemy o nim na blogu o zabawkach?  Ze względu na wręcz bajkową atmosferę i oczywiście sporą dawkę radosnego designu, którą tam odkryliśmy.


Nie zawsze jednak było tu tak różowo. Po tym jak nieopodal wybudowano Disnelyland, mieszkańcy Hongkongu stracili zainteresowanie Parkiem. Wpompowano więc tu szybko ładną sumkę pieniędzy, aby odpowiadał on współczesnym standardom rozrywki dla całej rodziny.


Prace rewitalizacyjne mają się ostatecznie zakończyć w 2012 r. Faktycznie, niektóre rejony Parku przypominały plac budowy. Można je jednak było dopiero zobaczyć, korzystając np. z górskiej kolejki czy wieży widokowej. Na dole nic nie zakłócało rozrywki.


Urok Parku tkwi w błyskotliwych pomysłach, które tu zastosowano. Kolejne atrakcje odmienne są klimatem, w zamkniętych pomieszczeniach atmosferę dodatkowo podkreśla odpowiednia muzyka. Przykład? Ciemna sala ze szklanymi kolumnami akwariami delikatnie podkreślonymi zmieniającym kolor światłem. Przez to pływające w nich meduzy raz były zielone, potem fioletowe, a za chwilę białe - a wszystko to działo się w rytm utworu Vanessy Mae.


 Nawet tak banalne przedmioty jak kosze na śmieci muszą zaskakiwać, przybierając postać olbrzymiego drzewa zamieszkanego przez sowę gadułę. Podobała mi się też dyscyplina samych Chińczyków. Gdy pracownicy Parku wskazywali na tabliczkę "Silence, pleace", wymownie przykładając palec do ust, rozmowy wchodzących cichły natychmiast - obserwowaniu pandy rudej zaś towarzyszył niemy zachwyt.      


Sprzeciw malkontentów może wzbudzić fakt, że aby opuścić delfinarium, ptaszarnię czy jakąkolwiek inną atrakcję Parku - należało przejść przez kolejny sklepik z pamiątkami. Natrętny marketing? Być może, ale jakie to było przyjemne.


Wizyta w takim sklepiku to też atrakcja. Każdy mieszkaniec Parku miał swój maskotkowy odpowiednik - nawet meduza czy rekin młot. Ich wizerunek zdobił magnesy, torebki, kubki, kule śnieżne i wiele, wiele innych rzeczy. I wszystkie te rzeczy były po prostu ładne.


 Oj, tak, zostało tam sporo naszych pieniędzy. Już teraz nie mogę się doczekać, jak na widok poruszającej się słodkiej pandy zareaguje w Wigilię mój siostrzeniec... Ja straciłam dla niej głowę już w pierwszym sklepiku, przez co pozostałe atrakcje Parku zwiedzałam z wielką reklamówką w ręku.

poniedziałek, 12 grudnia 2011

Wspomnienia z Hongkongu, cz. 1


Designer Toys wywodzą się z Hongkongu. Ciężko jednak się tego domyśleć, spacerując ulicami tego miasta. W listopadzie byliśmy tam niecały tydzień i ani razu nie widzieliśmy winylowej figurki. Powód? Aby trafić do sklepów z vinylami czy dolffie, musisz po prostu znać ich adres. My dopiero po powrocie sprawdziliśmy ich lokalizację. Większość znajduje się w Mong Kok, robotniczej dzielnicy Hongkongu, gdzie widok turysty jest czymś naprawdę znikomym... 


Brak Designer Toysów jest jednak pozorny. Ogłoszenie dentysty, tablica z informacją o budowie czy rozkład jazdy tramwajów, a także wiele innych rzeczy zawiera wizerunek jakiegoś śmiesznego ludzika utrzymanego w modnej obecnie stylistyce. Bez dwóch zdań - to właśnie te przesympatyczne stwory rządzą reklamą! Oceńcie to zresztą sami:


 
  


Najwięcej jednak designerskich ludzików spotkaliśmy w sklepach spożywczych. Zerkały na nas  z opakowań wszelkiej maści produktów, zachęcając wesoło do konsumpcji noodli czy chipsów o smaku glonów nori...



Tymczasem w centrach handlowych i na targowiskach prym wiodły Angry Birds i Disney. Gdzieniegdzie mignęły też nam smurfy. Każda następna wizyta w sklepie w dzielnicach takich jak  Central czy Kowloon tylko upewniała nas w przekonaniu, że jedyne dostępne w Hongkongu zabawki wywodzą się z amerykańskiej animacji... Co więcej - podobne widzieliśmy już w polskich sklepach.


 
Ich hegemonia okazała się na tyle przytłaczająca, że mając do wyboru wizytę w Disneylandzie a Parku Oceanicznym - postanowiliśmy odwiedzić ten drugi. O tym, dlaczego decyzja ta okazała się strzałem w dziesiątkę, opowiem Wam jednak już następnym razem...

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Heidi przed urlopem


W środku listopada przydarzył nam się urlop. Efekt? Jesteśmy super wypoczęci, w mega pozytywnym nastroju, a twórcza energia radośnie wypełnia nasze mieszkanko. Wszystko za sprawą inspirujących wojaży. O tym co widzieliśmy i czym się zachwyciliśmy, zwiedzając gorącą o tej porze roku Azję - na dniach Wam zdradzimy w krótkiej fotorelacji (jak tylko zrobimy selekcję 3 tys. zdjęć:) Dzisiaj tymczasem prezentujemy laleczkę, którą zdążyłam zrobić jeszcze przed wyjazdem z kraju. Nasza znajoma ochrzciła ją mianem Heidi. Tak więc... Heidi, witaj w domu! 

środa, 26 października 2011

Sezon drugi czas zacząć

No i ruszyliśmy z nowym sezonem zabawek. Wszystko oczywiście to za sprawą grzejników. Grzeją na full, przez co papierowa pulpa schnie w mgnieniu oka. My zaś szybko przeglądamy nasze kajety pełne szkiców i zabieramy się do dzieła. Uzbierało się tego, oj uzbierało. Niektóre rysunki maja nawet po kilka lat, dacie wiarę? Bazgrołki to nasze tajemne hieroglify, które aż proszą się, by stać się 3D. Na pierwszy ogień poszedł Pan Bu-Ka. Ten zakochany po uszy w pracy Japończyk jest pewnym ewenementem w naszej - jak sami przyznacie - już i tak dość oryginalnej menażerii. Formę, którą pomalowałam, przygotował Michał. Co ciekawe, sama zabawka jednak powstała na podstawie projektu naszego niezwykle uzdolnionego kolegi, Przemka B. I to właśnie jemu dedykujemy naszego nowego stworka! 


czwartek, 7 lipca 2011

Catcher in the Marjoram

I'm happy cause my new toy is done. From one and a half hours.

 



Buszujący w zbożu. Gotowy od półtora godzinki:)

środa, 29 czerwca 2011

O wystrzeganiu się zrośniętych brwi



Sobie maluję. W międzyczasie marzę oczywiście, by się gdzieś dalej wyrwać. Ryanairem, Lufthansą lub czymkolwiek innym. Może do Ameryki Południowej...?
 


Oczywiście na malowaniu, rozważaniu i snuciu wakacyjnych planów nie poprzestaję. Przy okazji dwoję się i troję, by znaleźć też czas na lalki. Zrośniętych brwi żadna z nich jednak nie będzie miała...



Meksykańskiemu folklorowi - mówimy tak, a inspiracjom Fridą zmuszeni jesteśmy powiedzieć - nie. Powód? Frida Cahlo Corp., instytucja zajmująca się dorobkiem meksykańskiej artystki podkreśla, że jej nazwisko, jak i charakterystyczny wygląd są  - uwaga - prawnie chronione i nie mogą być wykorzystane, np. przy tworzeniu lalek. Oficjalne pismo w tej sprawie otrzymała m.in. autorka cenionego przeze mnie bloga Du Bu Du Designs Wygląda na to, że twórcze nawiązania nie są mile widziane przez instytucję - która za jedyne słuszne uznaje lalki sprzedawane na swojej stronie. Swoją drogą, patrząc na te zabawki, nie mamy wątpliwości: to nie hołd złożony niezwykle (przepraszam za wyrażenie) kreatywnej jednostce, lecz trade mark. Niedopracowany. Przaśny. Niefajny. Bez dwóch zdań, wolę Du Bu Designs. Nawet na nielegalu.



Na obrazach Marianna, wielka fanka Fridy.

wtorek, 28 czerwca 2011

Jaka to melodia

 
Jan Lenica twierdził, że plakat musi śpiewać. Jeżeli to prawda, to na wystawie w poznańskim Muzeum Narodowym plakaty wykonały moją ulubioną melodię. Było wesoło, momentami krzykliwie, a niekiedy melancholijnie. Żadna tam kakofonia czy pretensjonalna improwizacja. Po prostu melodyjny utwór, taki, co to poprawia humor i zapada w pamięć. Wśród wykonawców - również sławy: Keith Harring, Alfons Mucha, Jan Młodożeniec, Salwador Dali, Jan Lenica, by wymienić tylko kilku. No i ten cudowny podkład: ściany niebieskie, żółte, czerwone, na nich zaś 400 plakatów z XX w... Tę niezwykle barwną podróż przez plakatów kraje, epoki i stylistyki macie niepowtarzalną szansę odbyć do 24 lipca. Potem eksponaty z powrotem trafią do niedostępnych dla publiczności zbiorów Muzeum Narodowego. A wtedy nastanie cisza. Szkoda, takie eksponaty warte są stałej ekspozycji!

(Wystawę obejrzeliśmy sobie w ramach Nocy Muzeów. A że przed Narodowym trochę pojawiliśmy się przed czasem, trzeba było się czymś zająć, np. akrobatyką...)


Punkt 17.00. Wielkie otwarcie! Idziemy oglądać "Plakat musi śpiewać! Wystawę ze zbiorów Muzeum Narodowego w Poznaniu".






Wśród zwiedzających nie zabrakło nowej generacji hipstersów.





  
  
Mali koneserzy sztuki potwierdzają: Plakaty są fajne!

piątek, 10 czerwca 2011

Zabawki naszych dziadków



W ubiegłą sobotę z rana odwiedziliśmy się w Szreniawie tamtejsze muzeum, chwilę potem już sama zawitałam do poznańskiego Zamku. W obu miejscach niezależnie od siebie zorganizowano wystawy zabawek. Zamek zdominowała twórczość ludowa, dobór drewnianych eksponatów podporządkowano tematowi wystawy "Zabawki naszych dziadków". Wyraziste kolory - ach ta czerwień, zieleń i błękit - zdobnictwo rodem z folkloru, a do tego proste wzornictwo. Jednym słowem uroczo. 


Wystawa, na którą złożyły się zbiory z kolekcji Muzeum Zabawek i Zabawy w Kielcach, odbyła się w ramach 18 Biennale Sztuki Dla Dziecka. 


Swoją drogą, czy ktoś jeszcze w tych czasach tworzy takie zabawki? Marzy mi właśnie się taki drewniany soczyście kolorowy konik. W tym miejscu muszę Wam przyznać się do pewnej ignorancji:  dotychczas tego typu zabawki kojarzyły mi się z pamiątkami ze Szwecji, a tu proszę - Polska ma też swój udział w konikowym zabawkarstwie. Ależ mnie duma rozpiera. 




Jednak "zabawki naszych dziadków" pozostawiły we mnie delikatne uczucie niedosytu. Dlaczego? Wszystko przez to że wcześniej byłam w Szreniawie, tamtejsza zaś wystawa ujęła mnie swoją różnorodnością. Ale o tym opowiem Wam już innym razem...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...