czwartek, 15 grudnia 2011

Wspomnienia z Hongkongu, cz. 2


 Na myśl o Parku Oceanicznym od razu się uśmiecham. Nie uwierzycie, ile radości może trzydziestoparolatkom dostarczyć przejażdżka karuzelą, widok płaszczki czy wizyta w toalecie, której wejście przypomina... jamochłon. W tym niezwykle barwnym miejscu wesołe wydają się nawet zwierzęta, co w zoo nie jest sprawą tak oczywistą.


Pewnie zastanawiacie się, dlaczego piszemy o nim na blogu o zabawkach?  Ze względu na wręcz bajkową atmosferę i oczywiście sporą dawkę radosnego designu, którą tam odkryliśmy.


Nie zawsze jednak było tu tak różowo. Po tym jak nieopodal wybudowano Disnelyland, mieszkańcy Hongkongu stracili zainteresowanie Parkiem. Wpompowano więc tu szybko ładną sumkę pieniędzy, aby odpowiadał on współczesnym standardom rozrywki dla całej rodziny.


Prace rewitalizacyjne mają się ostatecznie zakończyć w 2012 r. Faktycznie, niektóre rejony Parku przypominały plac budowy. Można je jednak było dopiero zobaczyć, korzystając np. z górskiej kolejki czy wieży widokowej. Na dole nic nie zakłócało rozrywki.


Urok Parku tkwi w błyskotliwych pomysłach, które tu zastosowano. Kolejne atrakcje odmienne są klimatem, w zamkniętych pomieszczeniach atmosferę dodatkowo podkreśla odpowiednia muzyka. Przykład? Ciemna sala ze szklanymi kolumnami akwariami delikatnie podkreślonymi zmieniającym kolor światłem. Przez to pływające w nich meduzy raz były zielone, potem fioletowe, a za chwilę białe - a wszystko to działo się w rytm utworu Vanessy Mae.


 Nawet tak banalne przedmioty jak kosze na śmieci muszą zaskakiwać, przybierając postać olbrzymiego drzewa zamieszkanego przez sowę gadułę. Podobała mi się też dyscyplina samych Chińczyków. Gdy pracownicy Parku wskazywali na tabliczkę "Silence, pleace", wymownie przykładając palec do ust, rozmowy wchodzących cichły natychmiast - obserwowaniu pandy rudej zaś towarzyszył niemy zachwyt.      


Sprzeciw malkontentów może wzbudzić fakt, że aby opuścić delfinarium, ptaszarnię czy jakąkolwiek inną atrakcję Parku - należało przejść przez kolejny sklepik z pamiątkami. Natrętny marketing? Być może, ale jakie to było przyjemne.


Wizyta w takim sklepiku to też atrakcja. Każdy mieszkaniec Parku miał swój maskotkowy odpowiednik - nawet meduza czy rekin młot. Ich wizerunek zdobił magnesy, torebki, kubki, kule śnieżne i wiele, wiele innych rzeczy. I wszystkie te rzeczy były po prostu ładne.


 Oj, tak, zostało tam sporo naszych pieniędzy. Już teraz nie mogę się doczekać, jak na widok poruszającej się słodkiej pandy zareaguje w Wigilię mój siostrzeniec... Ja straciłam dla niej głowę już w pierwszym sklepiku, przez co pozostałe atrakcje Parku zwiedzałam z wielką reklamówką w ręku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...